sobota, 30 kwietnia 2011

Świąteczny wypad na wieś i kolejne 1000 km

Przed wyjazdem zaopatrzyłam się w naftę, ścierki, szczoteczki i inne niezbędne przybory do umycia Zuzi. Gdy skończyłam, łańcuch i zębatka odetchnęły pełną piersią. Wcześniej marudziły coś, że przez resztki smaru i przyklejone do niego paprochy, nie mogły oddychać i były odizolowane od świata - ale teraz jest już dobrze. Po zabiegu oczyszczania i nałożeniu maseczki nawilżającej (czytaj smarowanie łańcucha)  przyszła kolej na kurację upiększającą. W roli makijażu wystąpił niebieski-odblaskowy pasek na koła. Przyklejanie go było próbą dla mojej cierpliwości. Wyszło....hmmmm ....przeciętnie dobrze, choć znalazł się już jeden, który twierdzi, że jest do bani....no ale cóż...przyjmę jego krytykę jeśli sam zrobi to lepiej :)


Komu w drogę, temu motór...... Jestem już w pełni przygotowana do tej nowej drogi...... miałam coś niebieskiego (Zuzie), coś nowego (paski na kolach) i coś pożyczonego (mapnik od Marty).

Trasa niestety w znacznej większości była remontowana i cały czas tylko zwężenia, ograniczenia i wyjazdy
z budowy. Ruch na autostradach odbywał się na jednym pasie w jedną stronę, a 15- 20% użytkowników tych dróg stanowiły tiry i wilkogabarytowe pojazdy......Z reguły nie jeżdżę szybko (i teraz pytanie -  szybko czyli ile  ), ale te spowolnienia nawet mnie doprowadzały do szału. Na miejsce dotarłam po 7 h i po przejechaniu 450 km . Pocieszające było to, że im bliżej byłam celu tym mniejszy ruch na drodze i tańsza benzyna. Różnica doszła do 17 gr na litrze.



Na mapce miałam zaznaczoną wioskę, którą po prostu musiałam odwiedzić. Odwiedzić to za dużo powiedziane ... musiałam zrobić zdjęcie tej nazwy dla moich niemotocyklowych znajomych :)

Pogoda w podróży mi dopisała i dopiero w pierwszy dzień Świąt padało. W trosce o zdrowie Zuzi pilnowałam, żeby nie zmokła.....

Święta minęły doskonale i żałowałam tylko, że nie zabrałam ze sobą drugiego kasku dla Mamuśki. Co prawda w szopie znalazłyśmy coś na kształt kasku....ale bez szyby, bez zapięcia a wyściółka nadawała się tylko na legowisko dla pająków. 


Droga powrotna trwała jeszcze dłużej niż ta do Babci. Załapałam się na objazdy, ruch wahadłowy i deszcz. W Radomiu ze świateł nie pozwolił mi ruszyć pies....dopóki stałam - trzymał się z boku i szczekał, ale jak chciałam ruszyć, wbiegał pod same koła ciągle ujadając.  Nie było sposobu, żeby go ominąć.... mam ukrócić jego żywot na tym padole łez czy jak ?  Motocyklistów nie lubi ?  Nim światła zmieniły się znów na czerwone, czworonóg postanowił już odpuścić i pojechałam dalej. Na trasie byłam bardzo mile zaskoczona kulturą i zachowaniem innych kierowców. Na tych remontowanych,  jednopasmowych drogach, znakomita większość zjeżdżała na bok i puszczali mnie przed siebie. Osobowe i tiry ...bez znaczenia, ustępowali wszyscy ..... wszyscy prócz gościa, który miał naklejkę   "patrz w lusterka, motocykle są wszędzie "....czyżby, o ironio, nie patrzył w lusterka ?
Do celu zajechałam później niż planowałam, ale zadowolona
i cudownie zmęczona zatargałam torbę do domu i zaczęłam przeliczać.  Po Świętach, na liczniku przybyło niecałe 1000 km, a od początku tego sezonu w sumie 2500 km. Mój entuzjazm mocno opadł po przeliczeniu tych km na zł...... No ale jak świat światem, coś za coś :)

Częstochowa 2011

17 IV na Jasnej Górze odbyła się msza w intencji motocyklistów i poświęcenie ich maszyn. W tym jednak roku,  kazanie częściowo odbiegało od tematu.......i zdecydowanie  (moim zdaniem- bo przecież na tym blogu prezentuję tylko swoje zdanie)  za dużo czasu  poświęcono sprawie Smoleńska. 

zdjęcie autorstwa Patry
 Z Katowic ruszyliśmy w 6 (ja, Krzysiek,Piachu, Kasia,Tomek i Marek) a po resztę (ekipa różowych) pojechaliśmy do Sosnowca, tak więc uzbierała się całkiem pokaźna grupa. Na trasie, w miarę jak przybywało kolejnych motocyklistów zaczęliśmy się pomału  mieszać z tłumem i Emil przybrał role psa pasterskiego :) Jeździł tak, żeby utrzymać nas jakoś w kupie. Powiem krótko- ogarnął sprawę!  Dotarliśmy razem i tylko osoby które zjechały na stację -odłączyły się od stada .

To by było na tyle zdjęć z mojego aparatu...niestety się rozchorował.
W tym roku nie szukaliśmy się długo i udało się nawet spotkać część ekipy z 2010. Potem poznałam jeszcze parę dziewczyn z Mad Moto Girls, które przejechały niezły kawal drogi, żeby się tu dostać.

Do dziś nie mogę się nadziwić, skąd niektórzy mają tyle siły...  Paweł przesunął mnie razem z moim motocyklem ..... Grzecznie sobie siedziałam a on chwycił za zadupek i odrywając tylne koło od ziemi,  przestawił nas. To ja, chcąc wypchać moje moto, zapieram się całą sobą i szarpie tak, że żyłka mało nie pęknie, a on ot tak sobie podnosi.......gdzie tu sprawiedliwość ?? pytam !! gdzie ??
Nie obyło się bez przygód. Jedna osoba się czymś zatruła, a nowo poznanemu koledze moto odmówiło posłuszeństwa. Wyszło więc tak, że Fazer holował Horneta z Częstochowy do K-c. Wielki szacun dla obu panów, trzeba naprawdę dobrze panować nad swoją maszyną, żeby jechać w taki sposób 80 km.


zdjęcie autorstwa Patry
Po mszy dość szybko się zwinęliśmy i już w towarzystwie Spajkera i Piacha ruszyliśmy na przejażdżkę. Wyszło na to, że pojechaliśmy do Chorzowskiego parku i tak zakończyło się nasze wielkie latanie tego dnia :)

Dawcy uśmiechu

Na miejsce spotkania (urząd miasta w S-cu)  pojechaliśmy w 4 (ja, Marta, Stig i Kuba) a stamtąd już z całą resztą jednośladów. Część trasy była obstawiona przez policję, a reszta przez   "ścigających" dzięki czemu dojechaliśmy na miejsce w jednej zwartej, kilkudziesięcioosobowej grupie. 9 IV pod Sosnowieckim fashion house "Dawcy uśmiechu" zorganizowali zlot połączony ze zbiórką pieniędzy przeznaczonych na dzieci z domów dziecka .



Postarali się też o pokazy z zakresu bezpieczeństwa na drodze. Obok standardowych ćwiczeń na manekinie, można było zobaczyć rasowych ratowników (a dokładniej ratowniczkę) w akcji. Prawdziwy ratownik, prawdziwy motocyklista, który zaliczył prawdziwego szlifa na prawdziwym motocyklu.... oczywiście wszystko było ustawione i przebiegało zgodnie z planem, prawdziwych kontuzji nie było.


O następne show postarali się strażacy, prezentujący wydobywanie rannego kierowcy z auta....bynajmniej nie wyjęli go stamtąd standardowo otwieraniąc drzwi :)

Kolejne atrakcje to symulator jazdy tirem. Spróbowaliśmy swoich sił i w każdym przypadku, którego byłam świadkiem, kończyło się to wypadkiem. Do tej chwili (godz 14:45) byłam przekonana, że za sterami najdłużej utrzymał się Artur, ale jak mówią najświeższe doniesienia (źródłem tej wiedzy jest Marta), najdłużej jednak walczył Kuba. Brawa więc dla niego. Ja pokusiłam się o 2 warianty  jazdy: jedna w wydaniu standardowym, a druga obrazowała sytuację  z 1 promilem alkoholu we krwi......(Podkreślam to był symulator, nie jeżdze po alkoholu !!!) Na wirtualnej bani uderzyłam w drzewo, w o połowę krótszym czasie niż przy pierwszej próbie. Zdecydowanie łatwiej się kieruje osobówką tak więc Iwonka M - szacun dla Twojego ślubnego :)

Jak widać, na parkingu pod FH dużo się działo. Był konkurs wiedzy (oczywiście o tematyce 2oo), w którym wygrałam szelki i futrzaną kitkę. Prawda jest taka, że drugą nagrodę czyli futrzaka zawdzięczam Stigowi, bo tylko on znał odpowiedź na pytanie o rekord jazdy na przednim kole. ...tak, tak ...podpowiedział mi. Dzięki Stigu :)

Potem przyszła kolej na walkę o kurtkę motocyklową...tu już ostra rywalizacja i nikt nikomu nie podpowiadał. Co prawda nie wygrałam, ale pochwalę się, że odpadałam dopiero w ostatnim etapie......a kurtka i tak pewnie była z frędzlami.... i nie mój rozmiar....... i kolor by mi sie  pewnie nie podobał...... i nie pasowałaby na żadnego mojego plecakowicza..... takie małe pocieszenie na zasadzie "kwaśnych winogron".
Wrażeń sporo jak na jeden dzień, ale adrenalina skoczyła na maxa jeszcze później.
2 dżentelmenów prezentowało swoje umiejętności jazdy na qaudach. Załapałam się na taką przejażdżkę..... Śpieszę z wyjaśnieniami, że nie była to grzeczna rundka po parkingu. Ze wszystkich sił starałam się trzymać kierowcy i jakichkolwiek wystających części Yamahy, żeby tylko nie zleceć z quada podczas jakże gwałtownych akrobacji......nie wiedzialam, że da się takie rzeczy wyrabiać....Mi sie bardzo, ale to bardzo podobało, choć spotkałam się z odmiennymi opiniami- no ale cóż- jeszcze się taki nie urodził, co by każdemu dogodził :)

Podczas gdy my korzystaliśmy z atrakcji zafundowanych przez organizatorów, cały czas trwała zbiórka pieniędzy wśród motocyklistów i kl  centrum handlowego.  Wytrwali wolontariusze pracowali ładnych parę godzin i z rozliczenia na forum wynika, że osiagnęli bardzo dobry efekt. Brawa więc dla nich i organizatorów.

Dzień się jeszcze nie skończył. Ruszamy więc ze Stigiem do Buczkowic gdzie w weekendowym nastroju czeka już ekipa 3,14.  Straszno nas gradem, deszczem....ale co tam...jedziemy. Pogoda dopisała w pełni :) Na miejscu parę znajomych twarzy + parę nowych. Wszyscy razem tworzą naprawdę świetną atmosferę i miło było sie z nimi pośmiać i porozmawiać. Dawno nie zmarzłam tak jak podczas powrotu do domu.....paluchy tak mi skostniały, że pojawiły się problemy z włączeniem kierunkowskazu. Zwykle do tej czynności wystarcza kciuk, ale wtedy naprawdę musiałam oderwać całą dłoń od kierownicy, żeby przesunąć ten "cypel".  Pogoda nie była już tak łaskawa jak dzień wcześniej, ale dojechaliśmy do domów bez żadnego uszczerbku na zdrowiu (naszym i maszyn).

środa, 20 kwietnia 2011

Marzec 2011 i wracam do życia

Na końcówkę marca przypadł początek tego sezonu.  Suzi trochę była zaspana po zimie i trzeba było ją odpalić na pych. Dzielni koledzy w składzie Stig, Spajker i Piachu biegali w te i we wte aż moto zaskoczy. Po trzech długościach przygarażowej drogi Zuzia ożyła i można było jechać. Ehhh i znów na drodze.... pięknie !! Sezon otwarty jak widać w doborowym towarzystwie, czego chcieć więcej ? Można jeszcze chcieć tańszego paliwa....ale wiem,wiem....z tym paliwem przesadziłam, to nie czas na żarty :)
Przy kluczach umieszczam otrzymanego od Olgi miśka...każda z nas (Wrednych C)  ma  swojego.   "Bad taste beare"  Marty do zobaczenia  TU

Przy okazji zdjęcie stanu licznika,
żeby zimą porównać (33138 km )
Parę dni później, wybrałyśmy się na  pierwszą (dłuższą niż parę km) tegoroczną  przejażdżkę z trzema miłymi przedstawicielami grupy 3,14 i reszta.

Był ciepły posiłek w popularnym fastfoodzie, wypad na Skałe,  herbatka i powrót. Trasa przypomniała mi, że mam pewne braki w technice pokonywania zakrętów z prędkością godną motocyklisty. Postanowienie na ten sezon - zakręty mają być bez zarzutu !

wtorek, 19 kwietnia 2011

Przygotowania

W lutym, w ramach przygotowań do bezpiecznego sezonu, wzięłam udział w szkoleniu z pierwszej pomocy. Prowadziła je krakowska grupa R2 i mam nadzieję, że spełni się to czego nam życzyli....żebyśmy zdobytej wiedzy nigdy nie musieli wykorzystywać w życiu.

Marta testuje na mnie układanie w pozycji bezpiecznej










Marta w akcji


  
Zdejmowanie kasku, Stig na ochotnika













Dorabiam jako manekin...











Zamiana ról. Niewyobrażalnie ciężko wyjąć bezwładne
ciało tak, aby jego głowa była w stabilnej pozycji.

















Ogólnie mówiąc brakowało mi takiej wiedzy i jestem zdania, że organizator oraz prowadzący odwalili kawał dobrej roboty. Świetne szkolenie więc poniesienie jego kosztów uważam za dobrą inwestycję, ale jak już pisałam wcześniej.......obym nie musiała z tej wiedzy korzystać w praktyce.  Co innego manekin, a co innego człowiek.....wielki szacun dla ludzi, którzy zajmują się tym na co dzień !!
Przed nami jeszcze kolejny etap z cyklu "bezpieczny motocyklista" czyli doskonalenie techniki jazdy...strach się bać....mam nadzieję, że po tym kursie  mój motocykl będzie wyglądał  tak samo jak  przed nim. 


W tym samym miesiącu trafił się oldtimerbazar. Miałam w planie kupić rękawiczki, a swoje obecne zostawić dla moich plecakowiczów. Niestety jedyną rzeczą jaka znalazłam dla siebie była naklejka na auto, ale przynajmniej nie wróciłam do domu z pustymi rękami.

 Spacerując z Martą między stoiskami, oferującymi  prawie (prawie- bo przecież nie było rękawiczek na mnie) wszystko, spotkałyśmy Patrę, którą wtedy właśnie miałam przyjemność poznać.
W temacie napotkanych znajomych, można by tu jeszcze napisać o jednym moim wielkim zaskoczeniu...ale...ale nie napisze :) Po obejściu całego dobytku czas wrócić do domu i "zainstalować " naklejkę.




Cementownia i update 2010

Przyszedł ten dzień, że biorę się za uzupełnienie bloga.....no cóż trzeba poświęcić jeden dzień śmigania, żeby na starość zerknąć do swojego "motopamiętnika" i mieć co poczytać. 
W ramach uzupełnienia sezonu 2010 umieszczam już tylko foty z sesji w opuszczonej cementowni. Resztę  sobie daruję, żeby zająć się w miarę bieżącymi (czyt. dotyczącymi sezonu 2011) wydarzeniami. Poniższe zdjęcia są autorstwa Kajetana, który zna się na rzeczy i  moim (w sumie nie tylko moim) zdaniem w temacie robienia i obróbki zdjęć jest bardzo uzdolniony. Dzięki Ci ogromne Kajetanie !!!!!!!!!!
Pogoda w tym dniu, nie do końca była sprzyjająca, bo zaczęło lekko padać, ale i tak najlepsze niespodzianki były na miejscu. Na dzień dobry obszczekał nas jakiś pies a droga którą miałam wjechać do pozostałości po budynku -okazała się być niedostępną....  niedostępna dla motocykla o tak małym prześwicie jak mój. Zdecydowanie za dużo i za dużych gruzów tam zalegało. Chłopcy z fmx4ever na swoich KTM-ach nie mieli by z tym problemu.....ale gdzie mi tam do nich........ Na szczęście zawsze jest jakieś drugie rozwiązanie i tym razem był nim las. Jak widać na ostatnim zdjęciu, przez las tez się da,  choć nie obyło się bez chwili zwątpienia na mokrych liściach.





  




a to dowód na to, że GS-em po lesie też się da !
Jak to było? gdzie diabeł nie może, tam GS-a pośle