wtorek, 8 marca 2011

Wenecja

8 sierpnia od 6:00 na nogach i oczy jak 5 zł z nadmiaru wrażeń. O 10:00 zbiórka na Katowickim BP, wymiana wrażeń związanych z pakowaniem toreb i mocowaniem ich do moto.
W składzie 4 dziewczyn z zaledwie rocznym doświadczeniem na 2oo, ruszamy na podbój Włoch.
Pierwsze 20 km i już deszcz. Na stacji, gdzie wbijałyśmy się
w przeciwdeszczowe ubrania, paru motocyklistów zagaduje pytając gdzie się wybieramy tak obładowane. Chwila konsternacji.....powiedzieć, nie powiedzieć.....i tak nie uwierzą. Nie muszę chyba pisać, jakie mieli miny gdy usłyszeli o naszym planie :)


Pierwsze km w Słowacji i już wesoło. Rozmyślając o tym, że nie mają tam lepszych dróg niż u nas, w lusterku zobaczyłam radiowóz. Zjechałam bliżej krawędzi żeby mnie mógł wyprzedzić, Marta zrobiła to samo. Furgonetka będąc już na przedzie naszego orszaku, wydobyła z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, czymś  delikatnie błysnęli i zatrzymali się na poboczu....Przejechałyśmy obok....hmmm czy oni nas w ten sposób zatrzymywali ?....nie dane mi było długo się nad tym głowić, bo znów ich widzę w lusterku. Tak samo jak wcześniej, robimy im miejsce żeby wyprzedzili choć tym razem jechali wolniej. Z okna radiowozu zaczęła wyłaniać się głowa, ręce i tors pasażera... pan funkcjonariusz z uśmiechem na twarzy pomachał nam wszystkim i pojechali w swoja stronę ....można było odetchnąć :)
 
ostrożności nigdy za wiele :)

Z noclegami było różnie, ale przeważnie w innym miejscu niż planowałyśmy. Już
w Bratysławie facet na stacji benzynowej odmówił nam sprzedania mapy miasta, jak dowiedział się, w której jego części mamy zamiast nocować..... bardzo wyraźnie zobrazował siedlisko dziwek
i narkomanów.

Posłuchałyśmy jego rady i wbiłyśmy na inny camping... Kto wie, może po prostu pan ze stacji polecił nam ośrodek swojego krewnego ...nie ważne... grunt, że był dach nad głową i patrole policji :)

Po śniadaniu i ponownym przymocowaniu bagażu do moto, ruszamy dalej. Austriacką pogodę
w kratkę wynagrodził nam widok parkingu dla.......motocyklistek hihi


 
Postój w Austrii i napawanie się parkingową
 miejscówką dla motocyli (stek )   :)
 
 Kolejny nocleg (jeden z tych planowanych) przypadał
w Ljubljanie, gdzie ugościł nas Saso. Miałyśmy dach nad głową
i dodatkowo dostęp do ciepłej, bieżącej wody, bez konieczności spacerowania przez cały camping.
Drogi rewelacyjne a widoki jeszcze lepsze, trochę zwolniłyśmy, żeby napawać się obrazami, które oferowała Słowenia. Warto byłoby pojechać tam raz jeszcze i pokręcić się dłużej po okolicy. Ponownie mocujemy torby do motocykli, żegnamy się
z gospodarzem i ruszamy. Następny przystanek.....Italia...bardzo słoneczna Italia.....
Miałyśmy niecny plan- ominiemy płatne odcinki autostrady i pojedziemy zwykłymi drogami. Jazda miedzy traktorami 50km/h przy 30 stopniowym upale nikomu nie pasowała wiec wróciłyśmy na główną trasę, żeby dotrzeć na czas do podweneckiej mieściny Punta Sabbioni.

Rozbijamy namioty i zwiedzamy (pieszo) okolice, a drugiego dnia nawet udaje się poleżeć na plaży! W trakcie 10 dniowego wypadu, tylko przez parę godzin eksponowałyśmy swe ciała na słońcu, wiec opalenizna nie była zbyt imponująca.

w drodze na plaże



  
zasłużony odpoczynek po rozkładaniu namiotu


 





 



dobranoc.....
W planie było zwiedzenie Wenecji. Lekkie rozczarowanie umieszczanymi tam reklamami, ale Olga (i jej mapa) wiedziała gdzie nas dalej poprowadzić....

jupi !!

 Kolejna pobudka w środku nocy (kto na urlopie wstaje
o 7:00 ??) Zwijamy namioty, siodłamy maszyny i ruszamy
w stronę Gardy. Zauważyłam, że z każdym kolejnym pakowaniem, coraz ciężej mi się zmieścić w torbach.   
wstawajcie......już 7:00
  W domu wszystko ładnie poukładane, a teraz coraz większy młyn.... no ale przecież celem wyprawy nie jest nauka estetycznego pakowania bagażu.

zwijamy noclegownie
Pogoda znów w kratkę ale docieramy szczęśliwie do celu - Bardolino nad Gardą.
Na terenie naszego campingu (Continental) widzimy kilka motocykli.....jakiś czas później panowie zagadali po Czesku nazywając nas "bajkerki frajerki" .....chyba widzieli po naszych minach, że coś jest nie halo, bo pośpiesznie wyjaśnili, że frajerka to po czesku dziewczyna.
 

Po wymianie jeszcze kilku uprzejmości i spostrzeżeń na temat przejechanych tras i km, grzecznie się pożegnałyśmy
i poszłyśmy posmakować włoskiego wina. Olga zaopatrzona
w rozmówki zagadywała kelnera, któremu nie przeszkadzało nawet to, że jedna z nas rozlała wino :) Miły spacer po okolicy został brutalnie przerwany przez burzę. Nim zdążyłyśmy dobiec do (przemakających ) namiotów, część schowanych w środku rzeczy była już mokra.

















Zrobiłyśmy parę kursów do campingowej, murowanej toalety, żeby przenieść bagaże i razem z nimi spędzić tam prawie całą noc. Rano udało nam sie wynająć bungalov, dzięki czemu mogłyśmy rozpocząć rozwieszeanie mokrych ciuchów, wypychanie butów papierowymi ręcznikami (brak gazet) i dyżur przy suszarce do włosów. 

 
słoneczna Italia...

Fajnie było mieć świadomość  że najbliższą noc spędzimy
w suchym miejscu. Gdy tylko pokazało się słońce, ruszyłyśmy pozwiedzać okoliczne miasteczka, i deszcz okazał sie łaskawy, bo tylko wieczorem lekko pokropiło.


 





                                   
          

                                                                                             Rano, żeby nie było za kolorowo, znów towarzyszyły nam mocne opady a spacery po Sirmione odbywałyśmy
w pełnym okondomowaniu
i z kaskami na głowach.  

suszenie


Praktycznie cały dzień był pod znakiem deszczu, i na ostatni włoski nocleg wybieramy pewien przytulny hotelik..... cena za nocleg zwalała z nóg, a znajomość angielskiego u obsługi ograniczała się do podania ceny i kilku standardowych regułek. Całe przemoczone i pod ostrzałem spojrzeń reprezentantów włoskiej starszyzny targamy graty na ostatnie piętro.

warstwa izolacyjna dedykowana
dla różowych Martensów
Pokazujemy miłej pani, że mamy wszytko mokre
i przydałaby się jakaś suszarka, albo grzejnik, żeby to wszystko wysuszyć. Za oknem ulewa w pełni, a pani pokazuje, że mamy sobie te mokre rzeczy powiesić na wieszaku i wywiesić za okno, bo tam jest taki specjalny uchwyt do tych wieszaków.........zwątpiłam ! śmiać się czy płakać ? robi sobie z nas jaja czy ona po prostu tak ma?

 
suszenie kasku

"szycie" z worków na śmieci...
...zwykłe przeciwdeszczowe wdzianko potrzebuje wsparcia

efekt
worki na śmieci + taśma pattex

 Rano, wyspane, wysuszone ponownie się pakujemy i ruszamy w stronę domu.


15 sierpnia (Święto) większość stacji benzynowych jest nieczynnych. Znalazłyśmy samoobsługową i po rozszyfrowaniu włoskiej instrukcji zabieramy się za tankowanie. Stałam obok mojego motocykla, a kluczyk był już w pokrywie baku. Szukając kasy poczułam mocne uderzenie w tyłek i uda....moja maszyna postanowiła się położyć, uderzając we mnie bakiem.
Spod ziemi wyłonił się jakiś Włoch który podniósł motor ale najlepsze było dopiero przed nami. Okazało się, że klucz który był
w baku- zgiął się wpół i ta część która wcześniej wystawała- teraz idealnie przylegała do pokrywy baku.... Przerażenie
w oczach Marty (bo swojego nie widziałam) pamiętam do dziś. Dziewczyny jeszcze wtedy nie wiedziały, że mam zapasowy klucz .... :) Martwiło mnie tylko to, że tego wbitego klucza nie dało się wyjąć. Co z tego, że odpalę stacyjkę drugim, skoro nie otworze baku i nie doleje benzyny.
Hmmmm czy moje rozszerzone AC
i asistance przewiduje takie przypadki ?? Cierpliwość popłaciła i po dłuuuugich minutach udało się wyjąć klucz w jednym kawałku.



postój na Włoskiej trasie


Olga
podziękowania dla samowyzwalacza




Z lekko podwyższonym poziomem adrenaliny docieramy do Klagenfurtu, gdzie rozbijamy ciągle jeszcze mokre namioty.
i znów od początku
rozkładanie namiotów idzie już dobrze


 Austriackie słońce uśmiechnęło się do nas, tak wiec wieczorem namioty były już suche i trochę mniej śmierdziały  stęchlizną.


gotowe

Czas na rozprostowanie kości i spacer po okolicy.


w oczekiwaniu na posiłek....

... warto się czegoś napić w dobrym towarzystwie

Rano wstałyśmy wcześniej niż zwykle bo miałyśmy do przejechania 700 km. To na tym odcinku zrodziło się hasło: "głodna jestem... od 300 km nic nie jadłam"


trzeba się zdrzemnąć......

...i wysłać sms o treści  "jest ok, dziś wracam"

Do jazdy w cyklu mieszanym- słońce, deszcz, słońce, deszcz - już przywykłyśmy i wieczorem docieramy wszystkie szczęśliwe do domu.... W mieszkaniu zaczynam zdejmować z siebie prowizoryczną "podpinkę" z worków na śmieci, 3 pary rękawic foliowych ze stacji i całą resztę mokrych ubrań.

Jedno jest pewne- dzięki dziewczynom.....dzięki WREDNYM CYCLES to był najlepszy urlop.


DZIĘKUJĘ !!!



Dałyśmy rade !! Jak ktoś chce, to potrafi !!!!!!








1 komentarz:

  1. Moniaaaa- zajebisteeee
    Czapki z głów hmmm tzn kaski z głów dla Was dziewczyny :)
    Zazdraszczam wspomnień, choć szczerze mówiąc spodziewałam się obszerniejszej relacji :)

    OdpowiedzUsuń